Banki są i będą potrzebne

W najbliższym czasie kwestia kredytów frankowych i ograniczenia kapitałowe, w dłuższym terminie technologia – tak wygląda lista wyzwań przed krajowymi kredytodawcami nakreślona przez szefów głównych graczy na naszym rynku.

Debata Dziennika Gazety Prawnej

Suma bilansowa sektora bankowego jako proporcja do PKB spada. Tak samo z kredytami, depozytami. Czy w związku z tym gospodarka potrzebuje w ogóle banków? Czy może sobie dobrze radzi bez nich?

Cezary Stypułkowski: Olbrzymia część polskich przedsiębiorstw nie może wyjść na międzynarodowy rynek kapitałowy po finansowanie, bo są za małe, a polski w ostatnich pięciu latach się zapadł i nie widzę dla niego nadziei. W związku z tym banki są jedynym źródłem zewnętrznego finansowania. Oczywiście firmy mają dużo buforów. Dystrybucja państwowego pieniądza w ostatnich latach sprawiła, że duża część firm ciągle ma relatywie dużą płynność i niespecjalnie inwestuje. Przez jakiś czas tak to może trwać. Ale to nie jest perspektywa rozwoju gospodarki.

Proporcja, jaką mamy teraz, czyli trochę ponad 40 proc. portfela kredytowego do dochodu narodowego, jest wyjątkowo niska, a było już ponad 50 proc.

Leszek Skiba: Proporcja podaży pieniądza M3 do PKB utrzymywała się w ostatnich latach na mniej więcej stałym poziomie. Czyli tak naprawdę suma aktywów sektora bankowego w relacji do PKB była stała. Do spadku doszło w ostatnim czasie.

Czy to jest kwestia popytu na kredyt czy podaży?

Cezary Stypułkowski: W tej chwili znaczenie ma popyt, ale generalnie rzecz biorąc, to jest kwestia nieodtwarzania kapitału własnego przez sektor bankowy. Czyli kwestia zyskowności. Jesteśmy równocześnie bardzo efektywni i nisko zyskowni.

Michał Gajewski: Jeśli patrzymy na cały sektor, to zgodziłbym się z tą oceną. Chociaż widać pewne oznaki ożywienia w popycie na kredyt. Szczególnie w zeszłym roku popyt w bankowości detalicznej, głównie w hipotekach, znacząco spadał. Natomiast w obszarze przedsiębiorstw on cały czas był. Choć nie tak wysoki oczywiście jak w krótkim okresie ożywienia po pandemii.

Nawiązując do prowokacyjnego pytania, czy banki są potrzebne: oczywiście są i będą potrzebne. Tu są trzy kluczowe obszary. Jeden to finansowanie długu publicznego. Drugi jest związany z finansowaniem gospodarki. Wreszcie oszczędności. Duże programy społeczne, takie jak 500+, bez aktywnego udziału banków nie byłyby możliwe i to zarówno od strony operacyjnej, jak i ich szybkiego wdrożenia. Jest to też niemarginalny element budujący uzasadnienie dla potrzeby istnienia zdrowych banków. Poza tym, gdy patrzę na aktywność klientów, na liczbę transakcji – tam cały czas jest wzrost. Polski klient bardzo mocno korzysta z banków, zarówno detaliczny, jak i przedsiębiorca.

Jakie są perspektywy wzrostu skali działania banków?

Michał Gajewski: Wszyscy liczymy na ożywienie gospodarcze. Na to, że minęliśmy już dołek koniunktury. Długoterminowo trzeba brać pod uwagę potrzeby związane z transformacją energetyczną, z obronnością kraju. To będzie kreowało, a właściwie już kreuje, duży popyt na kredyt. I do tego potrzebne są banki. Potrzebne są instytucje silne, z silnymi kapitałami.

Proporcja kredytu do PKB w Polsce już wcześniej była niska. Ja to zawsze pokazywałem akcjonariuszom jako wskazówkę ogromnego potencjału naszego rynku. Teraz ta proporcja faktycznie jeszcze spadła, ale myślę, że trend się odwróci.

Cezary Stypułkowski: Jeszcze niedawno kapitały polskich banków wynosiły ok. 220 mld zł. Teraz to jest ok. 200 mld zł. To znaczy, że sektor się skurczył. Zdolność do emisji kredytu przygasła. I to jest wynik oczywiście głównie polityki fiskalnej i regulacyjnej związanej z frankami. W rezultacie realnie, jeśli chodzi o naszą zdolność finansowania gospodarki, jesteśmy gdzieś na poziomie lat 2014–2015.

Przemysław Paprotny: Na pewno niepokojący jest spadek wskaźnika aktywów sektora w stosunku do PKB oraz spadek poziomu kapitałów polskich banków. Zważywszy, że gospodarka w ciągu ostatnich lat rosła o 4–5 proc. Rocznie, to przy spadku bazy kapitałowej mamy do czynienia z kilkunastoprocentowym zmniejszeniem możliwości finansowania gospodarki przez banki. Co do przedsiębiorstw: z jednej strony to dobrze, że mają duże bufory gotówki. Ale bardzo niepokoi niska stopa inwestycji. W całej gospodarce to jest ok. 17 proc. W latach boomu gospodarczego mieliśmy i 30 proc. Jeżeli mówimy o dynamicznym rozwoju gospodarczym oraz chęci uczestnictwa w odbudowie Ukrainy, priorytetowe jest zwiększenie rentowności sektora bankowego i zwiększenie kapitałów.

Sektor był w zeszłym roku na plusie.

Cezary Stypułkowski: Jaka jest sytuacja, pokazuje następująca rzecz: proszę mi wskazać inny kraj w Europie, w którym w ciągu ostatnich dwóch lat upadły dwa banki z pierwszej piętnastki. U nas tak właśnie było. Nawet Silicon Valley w USA miał tam 16. miejsce.

Problem w tym, że nie mamy zdolności odtworzenia kapitału. Jeżeli sektor ma 200 mld zł kapitałów własnych, to przy koszcie pozyskania finansowania, który jest szacowany dla Polski na 14–16 proc., my powinniśmy przynieść między 28 a 32 mld zł zysku. Co najmniej. Tu działa magia wielkich nominalnych liczb. Ludzie nie rozumieją, że miliard to może być niewiele.

Michał Gajewski: Ja zauważam nową tendencję: coraz częściej zaczynam konkurować z bankami, które tu nie płacą podatków, w tym podatku bankowego, które nie finansują tu długu publicznego, które mają tu tylko oddziały. A za chwilę będziemy startować do wielkich projektów, np. związanych z energetyką. Powiem to bardzo wyraźnie: jeżeli długookresowo myślimy o zdrowym systemie bankowym, to reguły konkurowania muszą być równe i fair. To jest tak jak w sporcie: konkurowanie, gdy ktoś jest na dopingu, nie ma sensu i chyba wszyscy się co do tego zgadzamy.

Przemysław Paprotny: Nasze najlepsze banki mają przeciętny współczynnik kosztów do przychodu na poziomie ok. 40 proc. To jeden z lepszych wyników w Unii Europejskiej. To oznacza, że z perspektywy kosztów nie ma dużej przestrzeni do zwiększania efektywności. Zatem „nowa wartość” musi przyjść z podstawowej działalności operacyjnej.

Patrząc z kolei na rentowność, sytuacja wygląda słabo. Sektor był w zeszłym roku na plusie. Owszem, stopa zwrotu z kapitału wyniosła ok. 6 proc., ale konfrontując to z kosztem kapitału, mamy lukę na poziomie 7–10 pkt proc. To oznacza, że sektor nie zwiększa swojej bazy kapitałowej, a potencjalni zewnętrzni inwestorzy nie mają motywacji do lokowania tutaj nowego kapitału. Wydaje mi się, że sedno tkwi w warunkach, w jakich funkcjonują banki w Polsce – to kwestia regulacji, obciążeń fiskalnych, problemu kredytów frankowych i wyroku TSUE.

Czy banki, żeby podnieść efektywność, będą rezygnować z jakiejś części działalności, specjalizować się, podnosić opłaty?

Leszek Skiba: Jeśli sektor bankowy ma pełnić istotną funkcję w gospodarce, to proporcja aktywów do PKB musi rosnąć. To oznacza, że kapitały własne banków również. Co z kolei oznacza, że ROE (stopa zwrotu z kapitału – red.) powinno być na takim poziomie, by po wypłacie dywidendy, po poniesieniu kosztów związanych z odpisami frankowymi, zostały jeszcze środki na wzrost skali działania. Sektor bankowy w I kw. br. na pewno będzie relatywnie zyskowny, nawet po uwzględnieniu odpisów na kredyty we frankach. Tyle tylko, że poziom zyskowności trudno będzie utrzymać. Widzimy, że coraz większa część środków klientów przechodzi z kont bieżących, nieoprocentowanych na lokaty terminowe. To powoduje, że marża odsetkowa spada. Jeśli ona będzie spadała szybko, to tak naprawdę w perspektywie kilku kolejnych kwartałów będziemy mieli do czynienia ze zmniejszaniem się zysków banków.

A w nieco dłuższej perspektywie? Nie paru kwartałów, ale lat?

Leszek Skiba: Parametry takie jak C/I (wskaźnik kosztów do dochodów – red.) wskazują, że mamy zdrowy, generujący zyski, rosnący sektor.

Myślę, że w większym stopniu problemem są franki niż np. podatek bankowy. To, w jaki sposób sprawa zostanie rozstrzygnięta: czy to będzie kosztowało kilkadziesiąt miliardów dodatkowych rezerw, czy 100 mld, mocno wpłynie na sytuację sektora bankowego.

W dłuższej perspektywie stopy procentowe będą niższe niż obecnie, co będzie miało istotny wpływ na banki. Więc tak naprawdę w tej chwili jest szansa, żeby banki trochę odbudowały rentowność.

Michał Gajewski: Musimy być przygotowani na poprawę koniunktury z punktu widzenia finansowania potrzeb inwestycyjnych. Musimy jednak mieć też na uwadze, co będzie oznaczało dla rentowności banków, jeżeli nie zostaną rozstrzygnięte najważniejsze problemy, zwłaszcza kwestia kredytów frankowych, a także przeregulowanie rynku usług bankowych.

Czy uważacie panowie, że wyjściem byłoby podniesienie cen usług?

Cezary Stypułkowski: Usługi bankowe w Polsce są stosunkowo tanie. Poziom prowizji i opłat w stosunku do standardów europejskich jest ciągle relatywnie niski.

Przemysław Paprotny: Uwzględniając rentowność sektora i tempo wzrostu PKB, to zdolność finansowania gospodarki przez polski sektor bankowy w stosunku do 2015 r. spadła o kilkanaście procent. To jest dużo. Co do opłat – pełna zgoda. Utarło się, że usługi bankowe są u nas drogie, w rzeczywistości jest inaczej. W ostatnich miesiącach ceny nieco wzrosły, ale wobec krajów rekordzistów jesteśmy dziesięciokrotnie tańsi. Nawet wobec naszych sąsiadów poziom opłat jest trzy, cztery razy niższy. Przykład: w Polsce standardem jest, że jeżeli zrezygnuję z depozytu terminowego, to nie ponoszę z tego tytułu kary. W innych krajach Unii Europejskiej jest tak, że klient pokrywa koszt SWAP, który służy do zabezpieczenia ryzyka stopy procentowej związanej z depozytem. To samo dotyczy przedpłaty kredytów hipotecznych.

Leszek Skiba: To jest patrzenie statyczne – obraz tego, co widzimy dziś. Ale jest pytanie, jak wygląda obraz dynamiczny. Głównym motorem bankowości za granicą jest hipoteka i finansowanie przedsiębiorstw. Polski przedsiębiorca generalnie finansuje się kapitałem własnym. Jest bardzo ostrożny, jeśli chodzi o kredyt. W efekcie w Polsce dług bankowy przedsiębiorstw do PKB wynosi ok. 15 proc. A łączne zadłużenie zbliżone jest do 40 proc. PKB.

Michał Gajewski: Średnia unijna jest dwa razy wyższa.

Cezary Stypułkowski: W Szwecji suma kredytów hipotecznych przekracza 80 proc. dochodu narodowego.

Leszek Skiba: To budowało się przez całe lata. Ale zastanówmy się nad kosztem kredytu. Mówi się o zmianach w zakresie deglobalizacji. Pojawi się presja na banki, żeby udzielać więcej kredytu. W pewnym momencie zacznie się mówić, że banki nie są w stanie sprostać popytowi, który się czai gdzieś za rogiem – zarówno jeśli chodzi o wielkie projekty, o zwykłe finansowanie przedsiębiorstw, jak i o hipotekę. A ta w najbliższej dekadzie, jak zaczną spadać stopy procentowe, też powinna wyraźnie odbić. Jest migracja, zmiany demograficzne, duże potrzeby. Wtedy kredyt może jeszcze podrożeć.

Co powinno się zmienić, jeśli chodzi o warunki działania?

Cezary Stypułkowski: Musi się zmniejszyć fiskalizm. Powtórzę, sektor jest bardzo efektywny i nisko zyskowny. Jedna ważna rzecz: w przypadku mBanku, ale to samo dotyczy Santandera, innych „frankowych”, my dokonujemy przesunięcia olbrzymiej części kapitałów do grupy stosunkowo zasobnych ludzi. To jest istota tego, co się dzieje. Ja nie mogę zrozumieć tego, że władza regulacyjna tego nie widzi albo uważa, że tego nie ma. To się po prostu na naszych oczach dokonuje. A to oczywiście osłabia gospodarkę, osłabia jej zdolność do wzrostu. Ponadnormatywnie nagradza ludzi, którzy mają już własność mieszkań. W mBanku mamy rezerwy frankowe na 8 mld zł. Pomijam, czy to jest zasadne, czy nie. Zwracam uwagę, że te 8 mld zł zabrane z kapitałów to jest 80 mld zł kredytów, czyli możliwość skredytowania kilkuset tysięcy mieszkań. Nasze odpisy dotyczą zaś kilkudziesięciu tysięcy umów.

Drugi element to wakacje kredytowe. Znowu: transfer 14–15 mld zł do względnie zasobnych ludzi, bo ci, którzy kupują mieszkania, muszą mieć zdolność kredytową. Czyli stałe, odpowiednio wysokie dochody.

Mając ponad 1 mld zł straty, zapłaciliśmy i podatek dochodowy, i bankowy. A są jeszcze takie ukryte obciążenia jak wykonywanie funkcji zleconych państwa. W naszym przypadku to koszty idące w setki milionów. Kilka polskich banków jest głównym podatnikiem podatków bezpośrednich w Polsce, nawet jeżeli sektor nie odtwarza swoich funduszy.

Michał Gajewski: Na szczęście są pierwsze pozytywne oznaki w orzecznictwie. Mamy kwietniowy wyrok Sądu Najwyższego, który zniósł automatyzm w orzekaniu nieważności umowy. Mamy wyrok trójki sędziów SN, w którym uznano, że kredyt denominowany należy utrzymać w mocy, jedynie przywracając równowagę stron poprzez rozliczenie się w uczciwy sposób, jak gdyby nie było klauzuli abuzywnej. Jest jeszcze wyrok TSUE, który przeszedł niezauważony. On też mówił o tym, że należy doprowadzić do równowagi stron. Wykluczał „darmowy kredyt”. Również zalecał, by doprowadzić do sytuacji, tak jakby nie było klauzuli abuzywnej.

Cezary Stypułkowski: Możemy mówić o jednym czy drugim orzeczeniu. Ale trzeba powiedzieć, że w Polsce po prostu zawalił się system orzecznictwa. Sąd Najwyższy jest w paraliżu. Mówię to jako prawnik. Po prostu system orzecznictwa nie funkcjonuje. W efekcie nie może dojść do wykształcenia się linii orzeczniczej. Do tego dochodzi stanowisko państwa. Jeżeli stanowisko rządu polskiego przed TSUE jest oparte na pozwie osobistym jednego byłego wiceministra i ono jest dokładnie w kontrze do tego, co mówi Komisja Nadzoru Finansowego, to ja pytam, gdzie są warunki stabilności? Dzisiaj rzeczą, moim zdaniem, równie istotną dla sektora bankowego jak skala obciążeń, jest stabilność regulacyjna. My tego po prostu nie mamy. Tu trzeba podkreślić aktywność KNF czy Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i identyfikowanie przez nie ryzyk związanych z kredytami walutowymi. Wcześniej tego nie było. Ciągle brakuje jednak czytelnego i jednoznacznego stanowiska Komitetu Stabilności Finansowej.

Czy potrzebna jest „ustawa frankowa”?

Michał Gajewski: Ja zawsze uważałem, że jest potrzebna interwencja regulacyjna. Od dawna jest na stole propozycja przedstawiona przez przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. Pojawia się nowe orzecznictwo, o którym mówiłem. Ono jest zgodne z intencją propozycji przewodniczącego KNF, czyli przywrócenia równowagi stron umów, sprowadzenia sytuacji do takiej, jakby klient od początku zaciągnął kredyt w złotych. I wydaje się, że to jest właśnie rozwiązanie bardzo fair. Klienci twierdzą, że zostali wprowadzeni w błąd. Gdyby wiedzieli, jaka będzie sytuacja, nie zaciągaliby kredytu we franku, tylko w złotych.

Należy też powiedzieć, bo wydaje mi się, że nie ma tego w domenie publicznej, że to rozwiązanie oznacza również straty dla banków. To jest ok. 50 proc. straty na transakcji. Biorąc pod uwagę upływający czas, konieczność tworzenia strat, obniżenie kapitału, obniżenie zyskowności. Dostrzegamy, że KNF i Bankowy Fundusz Gwarancyjny w dużej mierze popierają tego typu rozwiązanie, co na pewno znajduje duże uznanie w sektorze.

Przemysław Paprotny: Potrzebujemy systemowego rozwiązania. Pewnej kotwicy, która pozwoli odpowiedzieć na pytanie, jaki jest potencjalny skutek finansowy związany z frankami. Dzisiaj najgorsze scenariusze mówią nawet o 200 mld zł strat. Nie jest dobrą opcją wyłącznie czekanie przez banki na orzecznictwo sądów, które jest zróżnicowanie. Nie chodzi wyłącznie o interes frankowiczów, ale też o interes osób trzymających oszczędności w sektorze bankowym.

Cezary Stypułkowski: Ja przez jakiś czas wyznawałem pogląd, że ustawa nie jest konieczna. Wydawało mi się, że system orzecznictwa sam wypracuje linię orzeczniczą.

Powiedzmy sobie jasno: abuzywność to jest wyłącznie pretekst. Mało jest świadomości w przestrzeni publicznej, że na gruncie prawnym nie udało się podważyć istoty tych umów. Przerzucono się na aspekt określania kursu. A tu nie ma poważnego orzecznictwa. I wszyscy uciekają od istoty problemu. Wystarczy, że kiedyś coś zostało wpisane do rejestru klauzul abuzywnych. I z tego wynika 100 mld zł strat. To jest kompletny absurd, a towarzysząca temu przez długi czas inercja sektora oficjalnego była, przynajmniej dla mnie, niezrozumiała.

Tymczasem urosło to do poziomu problemu społecznego, w jakimś sensie również politycznego, a sądy, mówiąc szczerze, są słabo przygotowane do rozpatrywania tych spraw. A my funkcjonujemy w realnym świecie. Mamy bilans, rachunki wyników, musimy finansować te kredyty. Dziś nie wiemy, czy hipotekę finansować, czy nie. Moi akcjonariusze pytają, czy są tutaj warunki prawne do udzielenia tego typu kredytów. To powoduje, że musimy tę 15-letnią sagę zamknąć. Żeby uzyskać jakąś stabilność, żeby sądy wiedziały, wokół czego się organizować, to zgadzam się, że regulacja jest potrzebna. Ona uspokoi oczekiwania klientów, które są zbudowane wokół wariantów dających im mieszkanie za ułamek jego wartości kosztem kapitałów banków. Ci klienci w wielu wypadkach są motywowani przez branżę prawniczą, która liczy na jakieś 3 mld zł zarobku. My mówimy o kilkunastu tysiącach ludzi, którzy zarobią 3–4 mld zł, jeżeli by się zmaterializowały ich scenariusze. A przecież nie chodzi tylko o pozwy o unieważnienie. Druga fala to rozliczenia – a to dopiero robi się skomplikowane. Bez ustawy to wszystko może potrwać jeszcze drugie 15 lat . Będzie paraliżowało zarówno sądy, jak i funkcjonowanie banków. Dzisiaj bez ustawy nie będzie również możliwości sięgnięcia przez polskie banki do kapitału z rynków międzynarodowych.

Rozumiem podejście typu „wyrównajmy szanse złotowiczów i frankowiczów”. Z tym że argumentacja klientów jest taka: „jeśli zostałem oszukany, to tego oszusta należy solidnie złoić”.

Cezary Stypułkowski: Dlatego ja tak walczę. Ja się nie godzę z tym, że przypisywana jest środowisku bankowemu łatka oszusta.

Leszek Skiba: Zwrócę uwagę, że banki, a precyzyjniej właściciele wielu banków w Polsce, są przywiązani do polskiego rynku jak łańcuchem do ziemi. Ma to negatywne konsekwencje dla całego naszego sektora. Normalnie jest tak, że jacyś właściciele chcą wyjść z rynku, inni wejść i dochodzi do transakcji. Portfel frankowy powoduje, że banki w Polsce są niesprzedawalne. Po prostu nie jest jasne, ile portfel frankowy jest wart. W Pekao zawiązaliśmy na kredyty we frankach 90 proc. rezerw. Potencjalnie możemy je zwiększyć do poziomu 100 proc. Czyli powiemy: „na tym portfelu stracimy wszystko”. Ale przecież możemy stracić więcej. Ktoś zapyta: „Ale właściwie co z portfelem, który został już spłacony?”. Może się okazać, że konieczne byłyby rezerwy na 120 proc.

Michał Gajewski: Czyli spojrzenie realistyczne jest takie – znów do tego wracam – że sektor poniesie konsekwencje. Już ponosi, bo podpisujemy ugody z klientami.

Ale na początku nie chcieliście tego robić.

Michał Gajewski: Ja uważałem, podobnie moi akcjonariusze, że jeśli prawo rozumieć jako zbiór racjonalnych norm postępowania, także racjonalnych ekonomicznie, to stwierdzanie abuzywności standardowych zapisów umownych dotyczących tabel kursowych jest niewytłumaczalne prawnie. Gdybym zaproponował, że będę miał te 50 proc. straty, to właściciel zapytałby, czy ja nie działam na szkodę banku.

Teraz właściciele już są pogodzeni z sytuacją?

Michał Gajewski: Mamy „reality check”. My możemy się obrażać na rzeczywistość, możemy mieć inne zdanie, ale orzecznictwo uznaje abuzywność klauzul. W związku z tym proponujemy ugody. Mogę mieć inne zdanie niż większość wyroków sądów powszechnych, ale szanuję fakt, że większość orzeczeń jest właśnie taka.

Jakie są kluczowe wyzwania dla polskich banków w najbliższych latach?

Przemysław Paprotny Oprócz tego, o czym już mówiliśmy, to jest przede wszystkim pytanie, co będzie z gospodarką. Z jednej strony mamy realny spadek PKB, ale z drugiej strony są pozytywy dla Polski – na przykład jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi o udział nowych inwestycji zagranicznych w całej UE, dodatkowo jesteśmy beneficjentem tzw. friendshoringu – wiele firm przenosi swoje moce wytwórcze z Chin do Polski. Aby podtrzymać ten trend, potrzebne jest zaangażowanie banków, czyli odpowiedni bufor kapitałowy.

Michał Gajewski: Po wybuchu wojny w Ukrainie liczba ataków cybernetycznych w istotny sposób wzrosła. Mogę to porównać do innych krajów grupy. Widać, że „wektor wschodni” jest u nas dominujący i jest tego bardzo, bardzo dużo. To nas oczywiście uczy coraz większej odporności.

Jako sektor dzielimy się doświadczeniami i podnosimy nasze kompetencje, ale widać, że to duże zagrożenie. W I kw. liczba ataków DDoS wyniosła tyle, ile w całym zeszłym roku.

Wspomniałbym o ryzyku realizacji bardziej negatywnych scenariuszy ekonomicznych. Na przykład stagflacji – mam na myśli nie tylko Polskę, ale cały świat. Utrzymywanie się wysokich stóp procentowych przy dużym poziomie zadłużenia… W Polsce mamy lepszą sytuację niż średnio na świecie. Globalnie uważam to za poważny czynnik ryzyka. On dotyczy zarówno długu publicznego, jak i prywatnego.

Po stronie szans widziałbym istotny udział w „odbiciu” gospodarczym i finansowaniu nie tylko sektora prywatnego, lecz także państwa. Tu potrzeby są bardzo duże. Wiemy np. o planach wydatków na obronność. Jako banki musimy mieć zdolność do zaspokajania tych ogromnych potrzeb w zakresie finansowania. Dlatego jestem optymistą.

Leszek Skiba: Zgadzam się, że pierwsze wyzwanie to finansowanie gospodarki, które będzie następowało w zwiększonej skali w najbliższych latach. Żeby sfinansować i przedsiębiorców, i zbrojenia, i oczywiście kredyt hipoteczny. Druga kwestia – niezależnie od trendów regulacyjnych oczekiwania klientów w zakresie relacji z bankiem będą tylko rosły. Mam na myśli prawa konsumentów. Kredyty frankowe to tylko jeden z elementów. Należy mieć świadomość, że ten trend jest bardzo silny. Standardy będą musiały pójść mocno w górę. To dotyczy również takich sytuacji jak wybór, czy po prostu zaoferować klientowi lokatę, czy przemyśleć jego sytuację, przeanalizować strukturę oszczędności oraz wydatków i zaproponować np. długookresowe oszczędzanie na emeryturę, co w krótkim okresie dla banku wcale nie musi być bardziej dochodowe. Trzeci element to zmiany technologiczne. Wszystkie banki przyglądają się ChatGPT. To naprawdę może doprowadzić do dużych zmian. Przykład: czy potrzebujemy dużych call center, jeśli ich pracę mogą wykonywać boty? Zwłaszcza że w pewnym momencie klient nie będzie już mógł odróżnić, czy rozmawia z żywym człowiekiem, czy z czatbotem. Tu ważne, by polskie banki były w stanie inwestować w IT. By nie odstawały od konkurencji z zagranicy.

Cezary Stypułkowski: W tej chwili duża część wysiłku intelektualnego w bankach jest skoncentrowana wokół zdarzeń z przeszłości, więc ja obserwuję właśnie wytracenie „drive’u innowacyjnego”, który cechował polską bankowość przez długie lata. To jest zauważalną już słabością. Oczywiście, to się może różnie rozkładać w poszczególnych bankach. Te mniej obciążone frankami mają nieco łatwiej. To, że my grzebiemy się w przeszłości, prędzej czy później nas dopadnie. To kolejny argument za ustawą frankową, żebyśmy byli w stanie skupić się na przyszłości.

Podzielam przekonanie co do znaczenia sztucznej inteligencji. Jeśli chodzi o kwestie związane z IT, zwrócę uwagę, że czeka nas przeniesienie się do chmury obliczeniowej. A my w tej chwili nie mamy dobrej odpowiedzi na pytanie, jak to powinno funkcjonować. Główne zagrożenie – i to jest dylemat w skali światowej – jest takie, że ktoś może nas w jakimś momencie odciąć od danych tak jak niektórych od ich pieniędzy. Ta kwestia musi być rozwiązana chyba w jakichś traktatach międzynarodowych. Przed nami też wyzwania związane z asset management. Dawniej oferta była dość uboga i sprzedaż też realizowano w prosty sposób. W przyszłości faktycznie więcej uwagi będziemy poświęcać na analizowanie potrzeb klientów. Z czym zresztą wiązać się będzie z naszego punktu widzenia większa odpowiedzialność.

Dyskusję prowadził Łukasz Wilkowicz

Debata ukazała się w Dzienniku Gazecie Prawnej