Zdecydowani szybciej robią karierę
Henry Ford, skracając dzień pracy i podwajając zarobki pracowników do 5 dol. za godzinę, przyprawił konkurencję o zawał. Mało tego, o 10 proc. obniżył cenę za Forda T. Dzięki tym ryzykownym posunięciom nie tylko zmotoryzował Amerykę, ale na długie lata zmienił sposób, w jaki szefowie koncernów wyceniali swoje produkty i płacili pracownikom. Nie były to łatwe decyzje. Ford dużo ryzykował. Nie wiedział, że wszystko ułoży się tak dobrze. Nie mając stuprocentowej pewności, był jednak zdolny do ryzyka i podjęcia decyzji. Ta zdolność jest właściwa ludziom zachodzącym w życiu daleko. Ford zaszedł bardzo daleko.
Najtrudniejsze są decyzje, których skutki przenoszą się na podwładnych, uważa szef polskiego działu jednej z największych amerykańskich agencji reklamowych. Swego czasu musiał zwolnić część pracowników, a pozostałym obniżyć pensje o 10 procent. Choć ludzie przyjęli to ze zrozumieniem – alternatywą było bankructwo – to prezesa cała sprawa kosztowała sporo nerwów. Ale agencja działa do dziś.
Im większa firma, tym trudniejsze podejmowanie decyzji. Szefowie fińskiej Nokii na początku lat 90. zlikwidowali produkcję m.in. telewizorów, stawiając wszystko na jedną kartę: telefony komórkowe. Nie mogli do końca przewidzieć, że to posunięcie stanie się źródłem ogromnego sukcesu koncernu. O nich też można powiedzieć, że działali śmiało i odważnie.
Na prezesach i menedżerach ciąży ogromna odpowiedzialność – przed akcjonariuszami i pracownikami firmy.
– Takie ciągłe wybory w sprawach dużej wagi są ogromnym obciążeniem dla psychiki, wielu sobie z tym nie radzi – mówi psycholog biznesu Leszek Mellibruda. Zdarzają się więc chwile zwątpienia, chęć wycofania się z aktywności zawodowej. Ale ta gra ma też jasną stronę – smak zwycięstwa. Satysfakcja z trafnej oceny sytuacji i właściwej reakcji sprawiają, że wciąż są nowi chętni, którzy chcą ten ciężar odpowiedzialności brać na siebie. Osoby te zazwyczaj charakteryzuje umiejętność stawiania czoła okolicznościom i konkretne podejście do pracy oraz życia.
Czas mi sprzyjał – Cezary Stypułkowski, prezes PZU
Studia w Stanach Zjednoczonych przedłożył nad urzędniczą karierę
– Gdy byłem sekretarzem Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej (za premiera Zbigniewa Messnera, 1985 – 1988 – red.), otrzymywałem różne ciekawe oferty pracy w administracji państwowej. Zdecydowałem się jednak na inny wariant. W roku 1987 postanowiłem, że najpierw napiszę doktorat z prawa – co sfinalizowałem w roku 1989 – a następnie pojadę na studia do Stanów Zjednoczonych. Uznałem, że moja wiedza i dotychczasowe doświadczenia wymagają naukowego uzupełnienia. Zdałem sobie sprawę, że mając trzydzieści lat i kilka lat intensywnej pracy zawodowej za sobą, warto doładować akumulatory, czegoś się dowiedzieć, popatrzeć z dystansu na to, co robiłem dotychczas. Z perspektywy czasu tę trudną decyzję uważam za jedną z najważniejszych w moim życiu zawodowym. Być może miałem też trochę szczęścia, ale z pewnością i wyobraźnię, by poświęcić kwestie prestiżowe na rzecz wzbogacenia swojego wcześniejszego doświadczenia. Wyjazd do Stanów Zjednoczonych oraz nawiązanie tam kontaktów umożliwiło mi stypendium Fullbrighta. Wybór nowojorskiej uczelni Columbia University okazał się właściwy – nie tylko pod względem nauczenia się czegoś nowego, ale i lepszego zrozumienia rynku kapitałowego i funkcjonowania instytucji finansowych. Nie bez znaczenia jest również i to, że poznałem wtedy kilku wybitnych specjalistów. Z wieloma z nich mam dobre kontakty do dziś. To, w jakim momencie wyjechałem za granicę i w jakim wróciłem – w roku 1991 – oraz przemiany w pokomunistycznej Polsce, wszystko razem dawało mi niepowtarzalną szansę zweryfikowania umiejętności. Uczciwie powiem, że czas po powrocie do kraju był dla mnie wyjątkowo sprzyjający. Cieszę się więc, że w roku 1987 nie zabrakło mi zarówno intuicji, jak i pokory.
Artykuł autorstwa Jakuba Pulchnego ukazał się w Forbesie.