Jesteśmy skazani na wzrost stóp procentowych – wywiad dla „Gazety Giełdy i Inwestorów Parkiet” - Cezary Stypułkowski                              

Jesteśmy skazani na wzrost stóp procentowych – wywiad dla „Gazety Giełdy i Inwestorów Parkiet”

Z prezesem mBanku rozmawia Przemysław Szubański.

Jak ocenia pan wyniki banku po I kwartale?
Są dobre i potwierdzają przychodową silę banku. Rosną przychody odsetkowe oraz prowizyjne. Większe są wolumeny i liczba transakcji. Zwiększa się też liczba klientów. Mogę nawet powiedzieć, że jest to najlepszy I kwartał w tej dekadzie.

Mimo że wynik netto był nieco gorszy niż rok wcześniej…
Na wynik netto wpływ ma wiele czynników, m.in. naliczenie podatku bankowego za pełny kwartał (w ub.r. od lutego), terminy księgowania opłaty na BFG, odchylenia w wielkości tworzonych i rozwiązywanych rezerw. Sam wynik netto nie jest w pełni miarodajny w układzie kwartalnym. Liczy się to, że przychody istotnie wzrosły, koszty są pod kontrolą, a w rezerwach nie było negatywnych niespodzianek.

A jak wpłynęły na wyniki wpłaty na Bankowy Fundusz Gwarancyjny?
Powiedzmy sobie szczerze: polski sektor bankowy jest dramatycznie wysoko obciążony różnymi świadczeniami, które tak naprawdę wynikają ze zleconych funkcji państwa. Przecież jeśli zgłaszamy podejrzane transakcje, szukamy pranych pieniędzy, ścigamy, umownie mówiąc, przestępców i terrorystów oraz ich przepływy pieniężne, to właściwie za każdym razem są to funkcje penalizacyjne państwa. Myje wykonujemy, płacimy za nie, a benefitów dla banku z tego nie ma. Ze wspomnianych przez pana olbrzymich świadczeń na BFG – w naszym przypadku jest to prawie 150 mln zł – korzystały do tej pory głównie SKOK i parę banków spółdzielczych.
Do tego mamy najwyższy w Europie podatek bankowy, który – co tu dużo mówić-jest prymitywnie skonstruowany. Opodatkowanie aktywów zmniejsza skłonność do ekspansji kredytowej i gromadzenia depozytów. Praktycznie eliminuje kredyty niskomarżowe dla najlepszych polskich i międzynarodowych korporacji. Ponadto, uwzględniając fakt, że banki posiadają w aktywach udzielone przed laty kredyty o odległych terminach spłaty, ich opodatkowanie jest de facto działaniem prawa wstecz.
My jako mBank cierpimy z powodu podatku bankowego szczególnie, gdyż ma on także istotny wpływ na rentowność naszych operacji w Czechach i na Słowacji. Tam zbieramy depozyty i z nich finansujemy kredyty. Z niejasnych powodów w Polsce płacimy od tego podatek. Lokalnie też taki podatek odprowadzamy, co zabija naszą konkurencyjność. Polskie banki przy takiej konstrukcji podatku powinny „pozostać w domu”, a to sprzeczne z oczekiwaną strategią ekspansji polskiego biznesu.

Jakie są w tej sytuacji prognozy wyniku banku za cały 2017 r.?
W normalnych warunkach I jest to ponad miliard złotych zysku netto. Podkreślam: „w normalnych warunkach”, gdyż na przykład uchwalenie ustawy spreadowej zdezaktualizuje to założenie. Czy to będzie więcej czy mniej – na tym etapie roku nie przywiązuję do tego aż tak wielkiej wagi. Nie ma wątpliwości, że sektor bankowy jest obecnie mniej rentowny niż jeszcze niedawno. To wpływa na sposób postrzegania go przez inwestorów i ich skłonność do inwestowania. Trzeba się do tego dostosować. Kilka lat zajmie nam, by osiągnąć rentowność, której inwestorzy oczekują od sektora bankowego – to znaczy na poziomie 10 proc. i więcej.

Inwestorzy oczekują również dywidendy, a tej w tym roku nie dostaną. Kiedy bank wróci do jej wypłacania?
Żyjemy w czasach, w których kwestia dywidendy jest funkcją „benewolencji” regulatora. To nie polega na tym, że mamy za mało kapitału, że portfele frankowe się nie spłacają. Celem jest zmuszenie banków do konwersji kredytów walutowych w większym wymiarze na złote – bo wtedy obciążenia kapitałowe spadną. Ale to nie jest takie proste. Po pierwsze, klient musi chcieć. Po drugie, bądźmy realistami: skonwertujemy klientowi kredyt, a złotowe stopy procentowe pójdą w górę, i co wtedy? Już teraz oskarża się nas o „wpuszczenie” klientów we franki, bo jakoby wiedzieliśmy, że wartość franka wzrośnie i jeszcze mieliśmy na tym zarobić. Jest to oczywistą nieprawdą.
Mamy zatem dylemat. Do pewnego momentu rozumiem politykę zmuszania banków do pozostawiania wypracowanych zysków. Portfel frankowy jest obciążony większym ryzykiem, zwłaszcza politycznym. Ale np. kwestia LTV (relacji zobowiązań kredytowych do wartości mieszkania) moim zdaniem jest źle interpretowana, bo mieszkania zamieszkiwane przez ich właścicieli nie są aktywami czysto finansowymi, w których wycena wartości ma kluczowe znaczenie. Funkcja użytkowa decyduje o skłonności do terminowej obsługi długu.

Polskie banki są uznawane za czołówkę innowacyjnych instytucji finansowych świata. Jak ma się wśród nich mBank?
Chyba po raz pierwszy odważę się powiedzieć nieco „bombastycznie”: uważam, że nikt na świecie nie ma lepszej bankowej aplikacji mobilnej. Jest ona przedmiotem zazdrości wielu instytucji, z którymi mam kontakt. Jest to bardziej dla mnie odczuwalne za granicą niż w Polsce.

A poza innowacyjnością – jak ocenia pan ubiegły rok w bankach i jaki może być dla sektora ten rok?
Jest takie powiedzenie: „banks are the proxies of the economies” – czyli można powiedzieć, że banki są syntetycznym odzwierciedleniem gospodarki. Z naszym udziałem rynkowym, średnio 6-7 proc., stanowimy właśnie takie zwierciadło. Kiedy polska gospodarka ma się lepiej, to i nam jest lepiej. Oczywiście, mogą się pojawić jakieś niespodziewane czynniki negatywne, jak np. podatek bankowy czy proporcjonalnie większe zaangażowanie w działalność wrażliwą regulacyjnie, ale statystycznie to jest jakaś prawidłowość.
Prognozy naszego głównego ekonomisty Ernesta Pytlarczyka wskazują, że gospodarka będzie rosnąć, więc ja z dużą pewnością mogę powiedzieć, że krótko- i średniookresowe powinno to sprzyjać lepszym wynikom banku. Rośnie konsumpcja, poprawia się profil ryzyka klienta, gdyż rosną dochody. Rośnie eksport, ale znakiem zapytania wciąż są inwestycje. Uważam jednak, że w niedługiej perspektywie można się spodziewać ich odblokowania. Dużym czynnikiem niepewności jest rozchwianie nastrojów w kraju – dotyczy to również sektora przedsiębiorstw i biznesu. Trudno je oczywiście zmierzyć, ale na pewno ma to wpływ na skłonność do inwestowania.

A jakie są możliwości poprawy elementów działalności bankowej – wyniku odsetkowego czy z prowizji?

Jak już mówiłem, jesteśmy „skazani” na wzrost stóp procentowych. Czy na początku przyszłego roku, czy na końcu – nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że trajektoria zmian, wynikająca ze zjawisk międzynarodowych i krajowych, wskazuje na perspektywę podwyżki. Kiedy ona następuje, bankom, mówiąc kolokwialnie, jest lepiej. Jeśli chodzi o prowizje i opłaty, polski sektor bankowy jest bardzo konkurencyjny, pobiera od swoich klientów mniej opłat niż większość banków w Europie.

Ale pilnie stara się to zmienić.
Dane, którymi dysponuję (pochodzą sprzed trzech lat i może zmieniły się nieco wartości, ale nie proporcje), wskazują, że w Polsce na obywatela powyżej 15. roku życia opłaty i prowizje bankowe wynosiły ponad 80 euro. W Czechach było to ok.150 euro. W Niemczech prawie 300. We Francji niemal 900. W zestawieniu jesteśmy na przedostatnim miejscu, przed Rumunią. Co to oznacza? Biorąc poprawkę na poziom zasobności obywateli, mamy przestrzeń do „dostosowania” opłat. Przez lata sektor bankowy funkcjonował w środowisku inflacyjnym – czyli głównym źródłem jego dochodów była marża odsetkowa -dzięki czemu wiele produktów oferowano bezpłatnie. Przykład z mBanku: wprowadziliśmy opłaty za korzystanie z bankomatów przy niskich kwotach, do 100 zł, z prostej przyczyny. Po pierwsze, bank – podobnie jak państwo polskie – nie jest zainteresowany tym, by klienci operowali gotówką. Po drugie, nie mamy własnych bankomatów. Korzystamy z zewnętrznych operatorów i ta usługa nas kosztuje: ponad złotówkę od każdej transakcji. Ale promując obrót bezgotówkowy, płatności mobilne i BLIK-a, nie pobieramy opłaty za wypłatę w tym systemie.
Generalnie każda czynność ma swój koszt. A na dodatek w krótkim okresie zostaliśmy zaskoczeni dodatkowymi obciążeniami z tytułu podatku bankowego i gwałtownych obniżek opłaty interchange. To zresztą dobry przykład absurdów interwencji regulacyjnych. W kraju, który moim zdaniem nie ma jeszcze dostatecznie dobrej infrastruktury obsługi kart, zmuszono sektor bankowy do zastosowania w ciągu dwóch lat najniższych stawek za obsługę transakcji w Europie. Argumentowano, że pieniądze zostaną u klientów. A brutalna prawda jest taka, że one zostały u handlowców. Tymczasem teraz wobec sektora bankowego formułuje się oczekiwanie, że to on sfinansuje ekspansję obrotu bezgotówkowego w sektorze publicznym.
Jeżeli zatem weźmiemy pod uwagę te wszystkie elementy, proszę nie sądzić, że nasze przychody „spadają z nieba”, a czynności bankowe nie kosztują.

Jak ocenia pan zachodzące w polskim sektorze bankowym zmiany właścicielskie? Czy tzw. repolonizacja już się skończyła?
Polsce potrzebnych jest kilka instytucji o, jak to nazywam, narodowej tożsamości. Co nie oznacza, że kontrolowanych przez państwo. To bowiem ma cechy niebezpieczne. Są banki, gdzie państwo powinno być -jak w BGK. Ale jeśli mówimy o bankach komercyjnych, państwowa kontrola prędzej czy później oznacza problemy. Jeśli bowiem polityk ma dylemat: opodatkować ludzi czy skorzystać z ich depozytów, dzwoniąc do prezesa banku… Pokusa jest duża. I to niezależnie od tego, jakie ugrupowanie on reprezentuje. Dlatego sympatyzuję z poglądem Stefana Kawalca o „udomowieniu”. Jeżeli repolonizacja oznacza, że procesy decyzyjne 5 zapadają lokalnie w oparciu S o lokalne kryteria, to jest to g dobre. Wyjście UniCredito g z Polski powinno prowadzić do udomowienia Pekao. Jak £ rozumiem, jedyna droga do szybkiej transakcji oznaczała zaangażowanie jakichś funduszy państwowych. Pytanie -co dalej? Czy bank wróci poprzez rynek kapitałowy do akcjonariatu rozproszonego, czy pozostanie kontrolowany przez państwo? W tym wypadku może utrzymywać się różnica poglądów.

A czy pańskim zdaniem jakiś bank zagraniczny jeszcze Polskę opuści?
Polski sektor bankowy jest niezmiernie konkurencyjny. Jego siła, skłonność do innowacji wynikają z tego, że mamy z dziesięciu poważnych graczy. Mało jest takich rynków. W Czechach jest oligopol, na Węgrzech jeden bank kontroluje 40 proc. rynku. Polski klient jest beneficjentem tej konkurencyjności. Ale dla instytucji będącej na bardzo konkurencyjnym rynku, z wysokim poziomem innowacji i będącej międzynarodowym bankiem sieciowym, zdolność do bycia w peletonie maleje. Jeżeli nie ma się masy krytycznej, w pewnym momencie powstaje pytanie, czy warto tu dalej być. Można się zatem spodziewać, że jeszcze jakieś banki będą z Polski wychodzić.

Wywiad ukazał się na łamach „Gazety Giełdy i Inwestorów Parkiet” (wydanie z 10.05.2017 r.).